á
â
ă
ä
ç
č
ď
đ
é
ë
ě
í
î
ľ
ĺ
ň
ô
ő
ö
ŕ
ř
ş
š
ţ
ť
ů
ú
ű
ü
ý
ž
®
€
ß
Á
Â
Ă
Ä
Ç
Č
Ď
Đ
É
Ë
Ě
Í
Î
Ľ
Ĺ
Ň
Ô
Ő
Ö
Ŕ
Ř
Ş
Š
Ţ
Ť
Ů
Ú
Ű
Ü
Ý
Ž
©
§
µ
Czytelnik jednak nie powinien tego próbować, bo wachlarz kar, którymi dysponuje Madame może go przerazić.
Zresztą raczej mu to nie grozi. (...) Porywająca językowo, zachwycająca stylem, ta książka to gratka - prezent od wymagającego autora dla wymagającego czytelnika. Nieczęsto natykamy się na powieść, gdzie pisarz traktuje czytelnika jak co najmniej równego sobie, metodycznie odsłaniając przed nim nietuzinkową fabułę, karmiąc go wyszukanymi zabiegami lirycznymi, zmuszając do wysiłku, za który nagrodą jest przygoda intelektualna.
Kim jest tytułowa Madame? Czy to małostkowa kotka teatralnie znęcająca się nad rywalką sprzed lat, która już w otwierającej scenie daje czytelnikowi próbkę ukłucia swoich pazurów? Czy to raczej bogini, sterująca światem z małej tropikalnej wyspy o zasięgu rażenia wykraczającym poza karty tej książki? Choć minęła już jej młodość górna i durna, nie przestaje pociągać, jakby była wobec tego bezradna - w swej dojrzałości świadoma własnej mocy, precyzyjna, cyniczna, okrutna. Cóż zrobi z biednym Malcolmem, który przyjeżdża na wyspę, by uciec od zgliszcz nieudanego małżeństwa i zamknąć się w klasztornej ciszy swojego doktoratu? Zauroczy go, da szansę na nowy start, czy zniszczy? A może wszystko naraz?
Od pierwszych stron powieści wciągani jesteśmy siłą przyciągania Madame i niemal niezauważenie dołączamy do grona innych, tańczących dookoła niej planet: Pułkownika, Garniaca, Tipsy i samego Malcolma. Jak pierwsi astronomowie próbujemy się w tym połapać, ciesząc się z każdego wyrwanego autorowi kawałka układanki. A jest tych kawałków sporo.
No cóż, wzdycha Malcolm - Madame Margot jest trudna, wymagająca, ale warta wysiłku, by posiąść jej sekrety. Czy mówi o bohaterce, czy książce? Wsiadając na ten okręt zagubiony gdzieś na Atlantyku, narkotycznie dryfujący po wodach lat osiemdziesiątych, nie wiadomo, czego się spodziewać. Bo czym jest ta książka? Kryminałem, powieścią psychologiczną, intrygą czy romansem? Jest każdą z nich po trochu. To nietuzinkowa opowieść o indywidualizmie, o wrażliwości czasem zamkniętej w pancerz nienawiści. O oceanie własnej psychiki i rafach rozsianych po nim niby przypadkowo, na których utknąć można choćby na zawsze. Szczególnie jeśli Madame zażyczy sobie odegrać rolę syreny Odyseusza.
Tocząca się po kilku torach czasowych opowiada o tym, jak trudno uwolnić się od demonów przeszłości, wydarzeń, które powinniśmy byli z siebie strząsnąć, a którym zbyt często pozwalamy siebie ukształtować.
Zaganiani w codziennym życiu, nie mamy czasu, by bez końca rozpamiętywać niezabliźnione rany, ale gdyby tak ktoś dał nam samotną wyspę, perfidnie pozbawioną teraźniejszości i dwanaście lat wolnego czasu? Któż z nas przetrwałby taka próbę?
Każdy z bohaterów próbuje na swój sposób uwolnić się z tego obłędu. W tym sensie książkę można porównać z "Solaris" Lema, gdzie stację zamieniono na hotel, załogę na jego mieszkańców, a w rolę Chrisa wcielił się Malcolm. Tu jednak nie ma planety, bo jak autor nam pokazuje, niepotrzebne są obce byty, by obudzić to, co w nas drzemie. Tak jak tam, tak i tu nie ma prostych rozwiązań, a wartością staje się sama walka, zmierzenie się z tym, kim jesteśmy i próba zmiany kursu, choćbyśmy mieli do dyspozycji tylko pióro i kartkę. Czy ma ona szansę się powieść? A co jeśli wymagałoby to spełnienia się życzenia, które nie leży w naszym charakterze? Czy to właśnie ów charakter jest tą fundamentalną przeszkodą niczym więzienne kraty, których złamanie jest ceną za prawdziwą wolność wyboru? Z takimi to pytaniami mierzy się ta książka. Autor nie tyle szuka na nie odpowiedzi, o ile stawia przed czytelnikiem nie lada wyzwanie. Musi się on zaprzyjaźnić z bohaterami, których poznaje przez pryzmat ich wad a nie zalet, przez cień grzechu a nie światło dobra, jakie w nich niewątpliwie drzemie. Nawet seks, którego w książce niemało, jest tu brudny, mechaniczny, pozbawiony zmysłowości i zgoła nie wulgarny bo i wulgarność naładowana bywa ekscytacją, której tu brak. Jest za to człowieczeństwo, ale nie to przez wielkie C. Raczej to zdefiniowane przez słabości, niedoskonałość i potknięcia. Niełatwe jest przyjęcie tej garstki synów marnotrawnych pod dach czytelniczego serca, ale wysiłek potrzebny na dokonanie tego przynosi pewne katharsis. Zamiast marzyć o wcieleniu się w rolę bohaterów, ma się ciepłe uczucie, że jest się od nich trochę lepszym, trochę szczęśliwszym i z tym kłamstwem w sercu można z zadowoleniem zasnąć.
Bo późno już. Madame Margot gasi papierosa w popielniczce. W odpowiedzi słońce posłusznie chowa się za horyzont. Jest dzień 4438. Ktoś puka do drzwi. Malcolm?