Trudno było mi zebrać myśli po przeczytaniu „Bez słów”, nadal nie wiem, co powinnam wam przekazać.
Ludzie czasami bez zastanowienia rzucają w kogoś mięsem, bez zastanowienia spychają kogoś na margines, obmawiają za plecami, szepczą, obdarowują gardzącymi spojrzeniami... Ludzie czasami bywają bezlitośni. Potrafią zniszczyć cudze życie tylko po to, by ich nadal było kolorowe, by nie wyszły na jaw skrywane głęboko w umyśle tajemnice.
(...)
Tajemnice, które mogą zmienić wszystko. Celowe wyobcowanie kogoś nie ma usprawiedliwienia. Obcy często oceniają nas po okładce: jak wyglądamy, co nosimy, jaką przyjmujemy postawę... Oni nie wiedzą, z kim mają do czynienia. Jednak co, jeśli to najbliższa rodzina, która powinna się wspierać i wspólnie przeżywać tragedie, jest sprawcą największego koszmaru w życiu?
W sumie nie napisałam nic odkrywczego, jednak właśnie podobne kwestie Mia Sheridan porusza w swojej książce „Bez słów”. Bree ucieka przed przeszłością, która i tak wszędzie ją znajduje. Przyjeżdża do małego miasteczka, gdzie wszyscy się znają, są dla siebie mili i pomocni. Wynajmuje domek nad jeziorem, dzięki przemiłej sąsiadce znajduje pracę, koleżanki, znajomych... Pewnego dnia zupełnie przez przypadek wpada na mężczyznę, który wyróżnia się na tle ludzi poznanych do tej pory. Mężczyznę, który nie mówi, nie uśmiecha się, ale Bree widzi w nim coś intrygującego, co każe jej poznać go bliżej.
Archer jest uznawany za dziwaka, odludka. Krążą plotki, że jest głuchoniemy i niebezpieczny. Plotki, plotki, plotki... Ludzie w miasteczku ufają pogłoskom, mimo że wielu z nich zna Archera od dziecka. Przylepili mu łatkę szaleńca, bo po śmierci rodziców zaopiekował się nim szalony wuj. Bree próbuje zbliżyć się do Archera, krok po kroku nawiązuje z nim kontakt, odkrywa skrywane przez niego tajemnice, dręczące go koszmary przeszłości i blizny przypominające o tragicznym wydarzeniu.
„Boję się tej miłości. Boję się, że wyjedziesz, a ja znowu zostanę sam. Tyle że wtedy będzie mi z tym sto razy gorzej, bo będę miał świadomość tego, co straciłem. (...) Chciałbym, żeby moja miłość była silniejsza niż strach, ale nie wiem, jak to zrobić. Naucz mnie tego, Bree. Proszę. Nie pozwól, żebym to zniszczył”.
„Bez słów” było wychwalane przez każdą czytelniczkę. Wydawnictwo zadbało o wspaniałą reklamę, bo przecież książki grające na emocjach mają powodzenie. Z pozoru brzmi trochę płytko: on – tajemniczy, wycofany, przystojny, pięknooki i umięśniony mężczyzna; ona – piękna, po przejściach, spragniona uczucia. Zapewne kolejny banał o miłości. Spodziewałam się więcej, przyznaję. Spodziewałam się czegoś... innego, lepszego. Dlatego tak długo zajęło mi napisanie recenzji. Jednak nie chodzi o to, czego się spodziewałam, ale o to, co znalazłam w tej powieści. A znalazłam znakomitą i wzruszającą historię, która zostanie w mojej pamięci na długo. I nie jest to zasługa wspaniałego języka wywołującego całą paletę emocji, nie jest to zasługa umiejętnych opisów uczuć, otoczenia i ludzi. Tego w tej książce nie ma, ale to nic złego. Bez słów jest książką wyjątkową, bo przedstawia historię tak prawdopodobną i ciężką, że aż piękną. Jest to książka po prostu życiowa, która stawia przed czytelnikiem pytanie: jak ty postąpiłbyś na miejscu jej bohaterów?
„Miłość do drugiej osoby zawsze wiąże się z ryzykiem zranienia. (...) Ale jeśli nawet miałoby się nie udać, nie sądzisz, że warto?”.
Wiemy przecież, że życie z osobą niepełnosprawną, w dodatku zranioną przez bliskich i nieznajomych, z osobą po przejściach, do pewnego momentu samotną i wyobcowaną, jest trudne. Trudno się porozumieć z niemową, trudno niemowę zrozumieć. Czy ty zaprosił(a)byś takiego człowieka do swojego serca? Czy potrafił(a)byś pokochać i wesprzeć? Mia Sheridan udowadnia, że wszystko jest możliwe, gdy się tego bardzo chce. Wszystko jest możliwe, gdy nie zwraca się uwagi na to, co ludzie powiedzą. Wszystko jest możliwe, gdy się kocha. Przykre jest, że to właśnie obca kobieta, która jest daleko od swojego domu i przyjaciół, musiała znaleźć się w tym miejscu, by pomóc Archerowi. Przykre jest, że najbliższa rodzina odepchnęła go od siebie, nie próbując nawet się z nim porozumieć. Przez nich jako młody chłopak musiał radzić sobie sam, musiał szybciej dorosnąć i w pojedynkę stawiać czoła swoim lękom. Musiał zmagać się z trudami życia na bieżąco i dźwigać ciężar wspomnień i wyrzutów sumienia, musiał uczyć się ludzkich odruchów z książek... Bree była tym wyjątkiem, którego okładka intryguje i zachęca do poznania (może dlatego, że bohaterka dużo czytała?). Może jednak przeznaczenie istnieje?
Naprawdę niełatwo mi wyrazić jakąkolwiek opinię o tej książce. „Bez słów” wciąga i skłania do refleksji nad własnym postępowaniem i życiem, ale... Nie, myślę, że "ale" nie jest tutaj potrzebne. Ciekawie stworzeni bohaterowie, dobry pomysł na fabułę to mocne strony tej powieści. Na sceny erotyczne również nie można narzekać, bo są idealnie dopasowane do całości, nie przesadzone i nie pisane na siłę. Mia Sheridan wzbudza wiele emocji, nie raz byłam na granicy płaczu, nie raz przeżywałam razem z Archerem i Bree cudowne chwile. I choć jest to książka "na raz", napisana dla chwili relaksu i odpoczynku, nie zachwyca, ale jest warta tych kilku godzin. Przede wszystkim znakomicie przekazuje prawdę o wartości ludzkiego życia, o wartości drugiego człowieka. Nie wszyscy są tymi, na jakich wyglądają.
„Nieważne, kim jesteśmy, musimy radzić sobie z tym, co przyniesie los, nawet jeśli okaże się gówniany, i robić, co w naszej mocy, żeby mimo to się rozwijać, kochać, mieć nadzieję... i wiarę w to, że droga, którą podążamy wiedzie do jakiegoś celu. A poza tym musimy pamiętać, że im bardziej życie daje nam w kość, tym jesteśmy mądrzejsi”.
Niesamowita, niepowtarzalna,wspaniała,po prostu idealna.Nigdy nie miałam w swoich rękach takiej książki, pełnej emocji, miłości, zaufania, wiary w drugą osobę.Niesamowita historia. Ta autorka po prostu zadała mi cios w serce i nie wiem jak się mam po tym otrząsnąć.Pomijając już fakt,że nie da się od niej oderwać, czytasz z taki zainteresowaniem,że nic dookoła cię nie obchodzi. Czytasz, śmiejesz się, płaczesz, cierpisz razem z nimi.
(...)
To znajdziesz pełną paletę uczuć jakie tylko są na świecie. Brak słów,aby określić taką doskonałość.Jestem zaczarowana Archerem i Bree oraz ich historią. Zaufanie...to chyba jest podstawą w życiu. Jestem pierwsza w kolejce do zakupienia tej książki, jak tylko wejdzie na polskie rynki wydawnicze. Polecam, polecam i jeszcze raz polecam,bo w tej książce naprawdę możesz usłyszeć głos Archera, z pewnością nie pożałujesz. Gwarantuję Ci to !
Historia z cyklu "nie oceniaj książki po okładce"?... Niekoniecznie (choć chyba na tym przesłaniu opierać się miała fabuła powieści). Tymczasem dosłownie rzecz biorąc, czyli patrząc na okładkę właśnie - widzimy wyrzeźbione męskie ciało i kawałek przyrody. Jeśli w tym momencie sięga się po lekturę dlatego, że przekornie będzie się w niej szukało jakiegoś głębokiego, duchowego aspektu, czegoś, co nami wstrząśnie, wywróci nasze życie do góry nogami,
(...)
przewartościuje je i sprawi, że wszystko, co dotąd zrobiliśmy, straci sens, to... to można się srogo zawieść :) Książkę bowiem należy ocenić po okładce i spodziewać się lekkiego romansu z kapką (kapeczką) erotyki, fabuły osadzonej w jakichś odpowiednich okolicznościach przyrody, z milczącym przystojniakiem pośród głównych bohaterów (bo mamy również główną bohaterkę oczywiście, targaną z resztą sprzecznymi emocjami, jak to z kobietami w romansach bywa). Z rzeczy mniej oczywistych "na start" mamy natomiast owo zagadkowe milczenie i poranne majaki dziewczyny z traumą. Cóż więcej dodać... Da się to wszystko skleić dość zgrabną fabułą, nieskomplikowaną formą wyrazu i wartką akcją. I choć na koniec próbuje się czytelnika rozczarować nader poprawnym zakończeniem (nie licząc "szokującego" wyjaśnienia przyczyn zła wszelkiego), to na rozczarowanie miejsca nie ma - bo książka jest strawna, lekka, momentami nawet wciągająca i zaspokajająca potrzebę przeczytania czegokolwiek i przepuszczenia przez umysł jakiejś przyjemnej, trzymającej w minimalnym napięciu fantazji.
„Bez słów” to książka między innymi dla osób, które lubią wzruszające i nieszablonowe historie. Historia Bree i Archera zdecydowanie mnie oczarowała. Opowiada o przełamywaniu barier, samoakceptacji, jak i akceptacji drugiego człowieka takim, jakim jest. Porusza tak ważne tematy, jak nietolerancja, zaufanie, czy nawet przyjaźń oraz miłość, jakie każdemu z nas towarzyszą każdego dnia. Kwestia romansu odbiega od tych dobrze nam znanych.
(...)
Nie ma tu miejsca na przesiąknięte erotyzmem sceny, czy nadmiar słodkości, których w wielu książkach mamy pod dostatkiem, a zdarza się, że i w nadmiernych ilościach. Nie jest to też historia z tych, gdzie mężczyzna musi być silnym, gotowym bronić bojącej się wszystkiego kobiety, która bez jego nieustannego wsparcia, nie poradzi sobie w wielkim świecie.
Ludzie czasami bez zastanowienia rzucają w kogoś mięsem, bez zastanowienia spychają kogoś na margines, obmawiają za plecami, szepczą, obdarowują gardzącymi spojrzeniami... Ludzie czasami bywają bezlitośni. Potrafią zniszczyć cudze życie tylko po to, by ich nadal było kolorowe, by nie wyszły na jaw skrywane głęboko w umyśle tajemnice. (...) Tajemnice, które mogą zmienić wszystko. Celowe wyobcowanie kogoś nie ma usprawiedliwienia. Obcy często oceniają nas po okładce: jak wyglądamy, co nosimy, jaką przyjmujemy postawę... Oni nie wiedzą, z kim mają do czynienia. Jednak co, jeśli to najbliższa rodzina, która powinna się wspierać i wspólnie przeżywać tragedie, jest sprawcą największego koszmaru w życiu?
W sumie nie napisałam nic odkrywczego, jednak właśnie podobne kwestie Mia Sheridan porusza w swojej książce „Bez słów”. Bree ucieka przed przeszłością, która i tak wszędzie ją znajduje. Przyjeżdża do małego miasteczka, gdzie wszyscy się znają, są dla siebie mili i pomocni. Wynajmuje domek nad jeziorem, dzięki przemiłej sąsiadce znajduje pracę, koleżanki, znajomych... Pewnego dnia zupełnie przez przypadek wpada na mężczyznę, który wyróżnia się na tle ludzi poznanych do tej pory. Mężczyznę, który nie mówi, nie uśmiecha się, ale Bree widzi w nim coś intrygującego, co każe jej poznać go bliżej.
Archer jest uznawany za dziwaka, odludka. Krążą plotki, że jest głuchoniemy i niebezpieczny. Plotki, plotki, plotki... Ludzie w miasteczku ufają pogłoskom, mimo że wielu z nich zna Archera od dziecka. Przylepili mu łatkę szaleńca, bo po śmierci rodziców zaopiekował się nim szalony wuj. Bree próbuje zbliżyć się do Archera, krok po kroku nawiązuje z nim kontakt, odkrywa skrywane przez niego tajemnice, dręczące go koszmary przeszłości i blizny przypominające o tragicznym wydarzeniu.
„Boję się tej miłości. Boję się, że wyjedziesz, a ja znowu zostanę sam. Tyle że wtedy będzie mi z tym sto razy gorzej, bo będę miał świadomość tego, co straciłem. (...) Chciałbym, żeby moja miłość była silniejsza niż strach, ale nie wiem, jak to zrobić. Naucz mnie tego, Bree. Proszę. Nie pozwól, żebym to zniszczył”.
„Bez słów” było wychwalane przez każdą czytelniczkę. Wydawnictwo zadbało o wspaniałą reklamę, bo przecież książki grające na emocjach mają powodzenie. Z pozoru brzmi trochę płytko: on – tajemniczy, wycofany, przystojny, pięknooki i umięśniony mężczyzna; ona – piękna, po przejściach, spragniona uczucia. Zapewne kolejny banał o miłości. Spodziewałam się więcej, przyznaję. Spodziewałam się czegoś... innego, lepszego. Dlatego tak długo zajęło mi napisanie recenzji. Jednak nie chodzi o to, czego się spodziewałam, ale o to, co znalazłam w tej powieści. A znalazłam znakomitą i wzruszającą historię, która zostanie w mojej pamięci na długo. I nie jest to zasługa wspaniałego języka wywołującego całą paletę emocji, nie jest to zasługa umiejętnych opisów uczuć, otoczenia i ludzi. Tego w tej książce nie ma, ale to nic złego. Bez słów jest książką wyjątkową, bo przedstawia historię tak prawdopodobną i ciężką, że aż piękną. Jest to książka po prostu życiowa, która stawia przed czytelnikiem pytanie: jak ty postąpiłbyś na miejscu jej bohaterów?
„Miłość do drugiej osoby zawsze wiąże się z ryzykiem zranienia. (...) Ale jeśli nawet miałoby się nie udać, nie sądzisz, że warto?”.
Wiemy przecież, że życie z osobą niepełnosprawną, w dodatku zranioną przez bliskich i nieznajomych, z osobą po przejściach, do pewnego momentu samotną i wyobcowaną, jest trudne. Trudno się porozumieć z niemową, trudno niemowę zrozumieć. Czy ty zaprosił(a)byś takiego człowieka do swojego serca? Czy potrafił(a)byś pokochać i wesprzeć? Mia Sheridan udowadnia, że wszystko jest możliwe, gdy się tego bardzo chce. Wszystko jest możliwe, gdy nie zwraca się uwagi na to, co ludzie powiedzą. Wszystko jest możliwe, gdy się kocha. Przykre jest, że to właśnie obca kobieta, która jest daleko od swojego domu i przyjaciół, musiała znaleźć się w tym miejscu, by pomóc Archerowi. Przykre jest, że najbliższa rodzina odepchnęła go od siebie, nie próbując nawet się z nim porozumieć. Przez nich jako młody chłopak musiał radzić sobie sam, musiał szybciej dorosnąć i w pojedynkę stawiać czoła swoim lękom. Musiał zmagać się z trudami życia na bieżąco i dźwigać ciężar wspomnień i wyrzutów sumienia, musiał uczyć się ludzkich odruchów z książek... Bree była tym wyjątkiem, którego okładka intryguje i zachęca do poznania (może dlatego, że bohaterka dużo czytała?). Może jednak przeznaczenie istnieje?
Naprawdę niełatwo mi wyrazić jakąkolwiek opinię o tej książce. „Bez słów” wciąga i skłania do refleksji nad własnym postępowaniem i życiem, ale... Nie, myślę, że "ale" nie jest tutaj potrzebne. Ciekawie stworzeni bohaterowie, dobry pomysł na fabułę to mocne strony tej powieści. Na sceny erotyczne również nie można narzekać, bo są idealnie dopasowane do całości, nie przesadzone i nie pisane na siłę. Mia Sheridan wzbudza wiele emocji, nie raz byłam na granicy płaczu, nie raz przeżywałam razem z Archerem i Bree cudowne chwile. I choć jest to książka "na raz", napisana dla chwili relaksu i odpoczynku, nie zachwyca, ale jest warta tych kilku godzin. Przede wszystkim znakomicie przekazuje prawdę o wartości ludzkiego życia, o wartości drugiego człowieka. Nie wszyscy są tymi, na jakich wyglądają.
„Nieważne, kim jesteśmy, musimy radzić sobie z tym, co przyniesie los, nawet jeśli okaże się gówniany, i robić, co w naszej mocy, żeby mimo to się rozwijać, kochać, mieć nadzieję... i wiarę w to, że droga, którą podążamy wiedzie do jakiegoś celu. A poza tym musimy pamiętać, że im bardziej życie daje nam w kość, tym jesteśmy mądrzejsi”.